Pogrzeby, psychiatra, wycieczki ...
Czas zapindala jak szalony, wiele się działo.. Jak to w zyciu: dobrego i złego... Stanowczo za dużo pogrzebów! W tym pogrzeb mojej Matki Chrzestnej, koleżanki z Podstawówki (a w zeszłym roku udało nam się spotkać po latach i świętować rok pięćdziesiątki) i teściowej... Pierwsza chorowała od dość dawna, a druga wiele wiele lat, a teściowa zawinęła się w rekordowym tempie... Na każdego przychodzi czas, taka kolej losu. Smutne, ale nic nie poradzimy... Pozostaje tylko cieszyć się tym czasem, który mamy! W ostatnim półroczu ciężko mi to szło, moja wrodzona wewnętrzna Polyanna chyba spała! Prawie nic mnie nie cieszyło, nic mi się nie chciało robić, najchętniej całymi dniami leżałabym na kanapie z Harrym na podołku...Do wszystkiego sie zmuszałam, wstawanie do pracy udawało się tylko dzięki wieloletniej rutynie i tego, ze w pracy mam fajne dziewczyny... Zapisałam się na wizytę do psychiatry, ale nawet na prywatną wizytę trzeba było długo czekać... Teraz drugi tydzień jestem na lekach i chyba jest lepiej..odpukać! No w końcu jednak tu klikam, może to o czymś świadczy?
Nie wiem czy jest sens zastanawiać się dlaczego tak mi się porobiło, ale jednak czasem to robię... Teorii mam wiele... Może zbliżająca się menopauza, może to, ze Ślubny zbyt czesto podnosi kufel czy kieliszek, w pracy zaczyna się coraz gorzej dziać, czekający mnie egzamin na europejski certyfikat bankowca, moja znów zwiększająca się waga, przewlekły ból barku... Pewnie to wszystko razem.
Na szczęście mam G, Dzieciaki (Córcia parę dni temu skończyła 30 lat - dostała awans, Synuś 26 w maju jest teraz już zawodowym żołnierzem - jestem z nich bardzo dumna. Przede wszystkim są fajni! Naprawdę lubię kiedy uda się nam razem pogadać lub coś obejrzeć. Podoba mi się też ich wzajemna relacja, a naprawdę nie zapowiadało się na to kiedy byli dziećmi, a tym bardziej nastolatkami) W pracy, jak wspomniałam, fajne mam dziewczyny, a Dyrektor, nas szczęście, jest często nieobecny ;)
G wyciągnęła nas (mnie i Ślubnego) na parę dni do Cornwali! Widoki przepiekne, przestrzeń, zieleń, wszechobecne kwiaty, kamienne murki, chatki Hagrida. wyspa St Michel (podcxzas przypływu dostępna tylko łodzią, a podczas odpływu "suchą stopą"), Lands Edn, Chedar Gorge, Lizard, Bottalack i te ich malownicze, acz mega wąskie drogi. Nasza kwatera wyglądała niczym domek z filmu Holyday. Polecam! Zdjęcia nie oddają oczywiście pełni urody, nie widac tej wysokości klifów, tej przestrzeni, wiadomo. Trzeba zobaczyć na własne oczy, wtedy na te zdjęcia patrzy się inaczej. Spróbuję wrzucić klika fotek, ale nie wiem czy podołam..
W drodze powrotnej, na lotnisku spotkała mnie przygoda, którą teraz sprzedają każdemu kto chce słuchać;) wtedy straszna chwila, teraz interesująca, moim zdaniem opowieść.
Otóż... Na lotnisko w Stansted dotarliśmy o czasie, na godzinę 5, wylot o 7.00, Zawoził nas A, partner G. mieszkający w UK na stałe. (To dzieki niemu ta wycieczka, ma auto z kierownicą po złej stronie i daje radę na tamtejszych drogach) Już na dzień dobry cos tam się nie spodobało w moim bagażu, kilka razy był prześwietlany aż w końcu celnik sprawdził go jakimś papierkiem (chyba test narkotykowy. Strasik miałam, choć czysta jestem, ale tam co drugie auto wali z okien matryską, na szlaku też często czułam..kto mi zagwarantuje, ze ktos kto misprzedawał i zapakował pamiatki czegoś nie jarał? Celnik wyciagał rzeczy z plecaka dość powsiągliwie, aczkolwiek cieszyłam się, brudne gatki mam popakowane w worki.. wszystko zresztą miałam w woreczkach, Shein sie kłania;) W końcu trafił na paczkę z kupionymi pamiątkami i chyba to brużdziło, za dużo magnesów koło siebie.. pomógł mi nawet zapiąc plecak a powrotem. Kulturka. Anglicy są grzeczni i uprzejmi, w życiu tyle mi nie dziekowano i ja nie dziekowałam, fenksowałam raczej...Nawet na szlaku co chwilę.. no ale do brzegu.. Po kontroli poszłymy z G do toalety (te ich publiczne wszystkie otwierają się do srodka, co czasem jest masakrycznie niewygodne i zwykle brakuje w nich kołka do powieszenia torebki, te lotniskowe miały) Potem jakis sklep bezcłowy, kanapki\, woda... Usiedliśmy, czas na spokojne czekanie na ogłoszenie numeru bramki.. G jest obcykana w lotach, my ze Ślubnym podążamy ślepo za nią. Zaczęłam jeść kanapkę nawet dobra.. Chciałam sprawdzić coś na telefonied. i..!!!!!! Nie mam torebki!! Z paszportem i komórką (na której miałam bilet). Panika co teraz.. Chleb rósł mi w ustach, klucha nie do przełknięcia.. G została z plecakami i kurtkami, ja poleciałam przypominając sobie wszysdtkie punkty zatrzymania.. W głowie.. co teraz co teraz, jak nie znjadę??? Nie przypuszczałam, ze mi ją ukradziono, raczej, że zsunęła mi się, bo to plecak, kurtka, sweter co sie nie zmieścił do plecaka, reklamówka z zakupami.. mogłam nie zauważyc.. Moim angielski, zakurzonym przez 30 lat, a nigdy nie był wybitny, pytałam w sklepie,, Jakj człowiek musi, to się pzrestaje przejmować, ze mówi pewnie głupio "kali chcieć jeść"..Tam nie widzili.. burza myśli, i nagle przypomnienie: kołek w WC, tam powiesiałam.. Biegnę, a ślubny za mną "ja pierdolę" tylko to słyszałam, ale nie zwracałam uwagi. Moja wyobraźnia już widziała scenki z saperami co wysadzą moją pozostawioną bez opieki torebkę.. Dotarłam do kabiny, w której byłam.. a torebki tam nie było! Kabina obok była zamknięta, pomyślalam, że poczekam, bo może pomyliłam kanbiny... W tym mamencie przszła do ubikacji pani z obsługi, przynajmniej tak sądziłam po mundurku... popytałam, podukałam, ręce już mnie bolały, serducho w gardle (chleb w koncu wyplułam do kosza) ona, że nie wie nie ma.. Weszła do kabiny, a ja stoję i co teraz co teraz... Babeczka wyszła i kazała mi pójść za sobą.. lecę za nią, za mną Ślubny z tym sowom ja pierdolę.. zaprowadziła mnie do punktu informacyjnego i tam.... jakby było coś już wiadomo o jakiejś torebce, ale czy na pewno mojej? Pani z informacji kazała mi czekać, gdzieś zadzwoniła.. wypytał skąd jestem jaki lot.. potem gdzieś poszła z jakimiś ludźmi, nie wiedziałam czy ja też mam iść.. miotałam się, Ślubny swoją mantrę rozbudował o co teraz... Czekam, czekam, bramki zaraz zamkną.. trochę to trwało... Wróciła pani, zobaczyła mnie taką pewnie przerażoną, powiedziała, że spoko, ze zaraz.. no i weszła inna babeczka z moją torebką!! Prawie bym jej się na szyję rzuciła! podziękowałam, pobiegliśmy, odszukaliśmy G, do bramek, przeszliśmy.. zapakowali nas w autobus, do samolotu.. i dopiero na płycie, czekając pod schodami.. uwierzyłam, żer dałam radę... Nooo!
Lecielismy z piłkarzami i fanami "Czelsi" co potem rozróbę we Wrocławiu zrobili... Po przylocie miałam ochotę uklęknąć jak Papież i ziemię ojczystą pocałować..
A tej torebki już teraz nie lubię, choc to nie jej wina była... ;)
Komentarze
Prześlij komentarz