Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2016

347. Czego oczy nie widzą, to dupy nie ściska!

Tak właściwie to nadal mam kiepskie parcie na klawisze...ee.. ale to okropnie brzmi!! I tak właściwie nawet nie jest prawdą do końca... Bo głównie z braku czasu.. A jak już coś pisałam, to..wziuum i mazałam! Ale dziś to napisać trzeba coś koniecznie, bo taka data to dopiero za cztery lata...;)) Weekend , począwszy od piątkowego wieczoru (ale o tym jednym dniu już było), upłynął na wyjazdach zakupowo-remontowych. Na koncie mam już tylko przeciąg, ale za to Córa wzbogaciła się o szafę i komodę. Na jej życzenie przebywają nadal w kartonowych domkach:"ale ja mówię serio! Nie składajcie ich, jak przyjadę dopiero, sama (akurat! Przypis tej tu od klawiszy) to zrobię!" Ale powiem, że mnie swędzi!! Swędzi mnie chęć odpakowania i składania. Bardzo to lubię, pod warunkiem, że nie ma w pobliżu nerwusa przeze mnie poślubionego. Ja zrobię to może 3 razy wolniej, ale za to bez jaśnistych... I co za przyjemność, kiedy coś własnoręcznie postawionego stoi i służy...hiih..Sorki za skojarzenia!!

Jak to prawie zostałam tekściarką...

Noga ma się ciut lepiej, rocznica ślubu poświętowana miło.. Kolacją w Karczmie Wiejskiej przy płonącym kominku, moje nowe kolczyki odbijały jego światło. Potem w domu toast musującym winem ... i oczywiście seks :) Tak skrótowo, bo coś jakby wena nie ta? ;) Aa.. i wyliczyłam, ze dłużej już jestem mężatką niż byłam panną! o! Piątek zajęty wyjazdowo, zakupowo (w stronę remontu sypialni..mam już panele, choć nie mam podłogi...) . No cóż.. Trzeba zwrot z PITu-pitu zagospodarować konkretnie, inaczej się rozlezie na tzw "życie". Na spacerze kijkowym, widziałyśmy dużą kępkę rozkwitniętych przebiśniegów!!! Hip hip hurrra Z ciekawostek.. Zwrócił się do mnie kolega z blogowiska (z dawnego interiowego) czy bym nie napisała tekstu piosenki. Nigdy tego nie robiłam, a jeszcze nie znając melodii, czy nawet rodzaju dla jakiego to ma być.. stworzyłam coś, co ponoć się podoba, ale nie pasi. Poobcinać tego nie umiem..bo jak to obcinać własne dziecko??? ihih.. musiałabym stworzyć coś nowego, a do

Szalała szalała...kózka;)

Wstałam lewą nogą. Dosłownie, a nie w przenośni, na szczęście w nieszczęściu. Wstałam lewą, bo prawa stopa odmawia mi posłuszeństwa, bolała mnie trochę od czasu kiedy to spadłam ze stopnia, ale było w miarę znośnie. Nie przeszkodziło mi to tańczyć w sobotę na szpilkach :) Dopiero grubo po północy przebrałam je na niższy obcas. Może znieczulenie działało. Dopiero w niedzielę okazało się, że jest gorzej niż myślałam. Może ktoś powiedzieć, że to kara za taniec w czasie postu;) Ale po pierwsze: "zabaw hucznych nie urządzać" a tam nikt nie huczał... a po drugie, jakoś nigdy restrykcyjna nie byłam w tej kwestii, może to obłuda, a może nie- mi to tito. Impreza była udana, więc nie żałuję szaleństw, które mnie teraz karzą...Nawet Slubny zachowywał się odpowiednio, choć na drugi dzień dogorywał od kaca ;) Kostka w nocy zrobiła głośne klik i jest już dziś lepiej, choc tak kuśtykałam do pracy w odszukanych kozakach na płaskim obcasie. Jedynych takich, zakupionych na okazję egzaminów na

Kiedy się nie ma co się lubi, to.. zawsze znajdzie się produkt zastępczy ;)

Po naprawdę trudnym dla mnie tygodniu, mam dziś wolne. Tydzień był trudy emocjonalnie, kiepsko przespane noce, stale jakiś niepokój gdzieś w tle. W domu w miarę oki, choć zdrowie taty mnie zaniepokoiło. Bardzo skoczyło mu ciśnienie... Na szczęście dba o siebie i sam do lekarza się udał. Oby pomogło... Za to w pracy zrobiło się jakoś nieprzyjemnie no i miałam koleżankę na przyuczeniu, na zastępstwo, właśnie po to bym dziś miała wolne.. No i na kolejne urlopowe dni jakie będą. To spora odpowiedzialność, musiałam być bardzo uważna, za siebie i za nią. No i zależy mi by sobie dobrze radziła. Reszta zespołu natomiast zachowywała się tak jakby miała pretensje, ze obie zajmujemy się tym samym. Jakbym sobie szukała jelenia do tego by sobie pobąblować. Zawsze mówiłam, ze moja praca ma trzy zalety: godziny pracy, odległość od domu – 10 minut piechotą i miłą atmosferę wśród nas współpraczy;) Ostatnio jakoś mi to ostanie zaczęło odpadać. . Nie wiem czy tak było, czy ja to tak odbierałam, bo jakaś

Każdy pretekst dobry.... ;)

STOSUNKOWO udanych Walentynek dla wszystkich! Nie jestem jakoś bardzo na to święto nastawiona, ale też nie burzę się przeciwko.. Dostałam herbacianą różę ( z róż ulubiona...), a w nocy zapewne tulipanka..jak nie to sama sobie wezmę! ;P Co do kwiatów..Zadziwiające, że najbardziej lubię żółte... Słoneczniki na pierwszym miejscu, potem żółte tulipany i herbaciane róże..Polne lubię wszystkie, najbardziej "modraki" czyli chabry... Fiołki wiadomo, nie żółte, ale zapach...mrrrau... Gdzieś kiedyś czytałam, że żółte kwiaty oznaczają zazdrość... hmm... Chyba było mi pisane żyć z zazdrośnikiem... Za jedenaście dni pyknie nam oczko, znaczy 21 lat wspólnie... Niemożliwe! A jednak! http://youtu.be/_8AGUrvrlqk

Strach pomyśleć jakby to był trzynasty!! Ale może przez to BARDZIEJ, że PRAWIE! ;)

wczoraj: Pod sam koniec dnia słońce przypomniało sobie o tym, że są na tej Ziemi Ludzie-Słoneczniki... Łapię te promienie jak tonący haust powietrza.. Taka świetlista nadzieja na wczesną wiosnę :) W końcu, choć raz w życiu ,czuję się jak Beyonce! Usta mam jak ona (wolałabym talię i tyłek..) I usta też mi niestety przejdą, bo to chwilowy efekt dodania do pomidorowego sosu, do spaghetti, jednej malutkiej suszonej papryczki.. z pestkami! Ogień..zionę jak smoczyca :P Ciekawe czy będzie też potem palić... dołem ;) dziś.. Dziś jest piękne i słoneczne, choć zaczęło się ciut pechowo.. 1. Obudziłam się ok 3 w nocy i już nie mogłam spać.. Myśli tak szalały, jak byk na corridzie! 2. Potem, kiedy wychodziłam do pracy, może przez jasność poranną (cieszy!!) jakiej jeszcze wczoraj nie było, może przez niezdarność moją wrodzoną (nauczyłam się tolerować), spadłam ze schodów! Dokładniej z ostatniego stopnia..Na szczęście płot sąsiadów jest blisko i na nim się zatrzymałam.. 3. W połowie drogi do pracy z

Żeby myśli jak ptaki, nie tłukły się do okien...

Poranek świergotem przywitany, na czereśni siedział śpiewak, kiedy wychodziłam do pracy. Wiosennie bardzo. Niedziela za oknem cudowna była, dziś znów przeplatanka prawie kwietniowa. Zaraz ruszam na kijki, może to nie da nic na opony pączuszkopodobne, ale... zawsze to ruch, powietrze, endorfiny i czas spędzony nie na pokusie czekoladowej... OOo..i tyle napisałam, ale przyszła bratówka bym jej CV przepisała... i resztę notki dopisuję już po powrocie z kijków.. Twarz mam usieczoną wiatrem i deszczem, jaki dopadł nas w trakcie. Ogromne krople, aż niemal bolało jak uderzały.. Wczoraj wolne od kijków.. No cóż..organizm musi trochę potęsknić by wiedział co traci;)) Za to w sobotę poszłyśmy inną, dalszą trasą, korzystając, z wolnego dnia, (mojego, bo ciotka emerytka ma już wolne, szczęściara;) Szczęściara, bo ma emeryturę, ja przecież nie wiem czy będę kiedyś miała...) więc przed południem. I trafiła nam się najpiękniejsza godzina w ciągu dnia! Pełne słońce, a wiatr z pól przynosił wiosenny z

340 czy Mark Twain się mylił? *

Jakoś tak.. nie zawsze robi się człowiekowi w środku dobrze, po podjętej właściwej decyzji. Bo wolałoby się nie musieć. Bo wolałoby się nawet by nie była właściwa. Hmm.. to jak mieć wielką ochotę na kawałek ciasta, nie zjeść go ze względu na kalorie, a mimo to nadal pragnąć wbić się w ten cudowny smak... Zjedzenie zaspokoiłoby głód, na moment świetnie. A potem.. Na całe życie w talii..:P Po Tłustym Czwartku przyszedł kolejny dzień pokus w pracy.. Koleżanka solenizantka przyniosła kruche babeczki z bitą śmietaną i owocami. Do tego blacha placka "kora dębu" boszszs..jakie pyszne!!! Wiem, bo zjadłam. Niestety. Czy było warto? Hmm.. jakoś wtedy, po zjedzeniu, po tym jak smak już z ust zniknie, może się żałuje. Za to gdyby się nie zjadło, na pewno by się nie załowało..po czasie. Są jednak w życiu takie sprawy, z których niechętnie rozpamiętuje się właśnie rezygnację a nie ..konsumpcję;) Bardziej żałuje. Hmm.. jak to jednak ja potrafię całe życie sprowadzić do jedzenia. Chyba nie

Lutowy kwiecień plecień (bez kwiatów)

"I choć padało, choć było ślisko, to się przywlokło to świniorzysko" hihih... noo.. to może być o mnie! Taki jakiś pech chyba, a może lutowy kwiecień plecień, że jak wychodzimy z kijkami to padać zaczyna! Dziś śnieg z deszczem. Ale my są twarde wiejskie baby i..skoro już wywlekłyśmy swe szanowne z domowego ciepełka, to ruszamy. Nawet endomondo uruchomiłam dzisiaj..i wyszło nam, że w pół godziny (coraz mocniej padało i siekło po twarzach, więc jednak ciut skróciłyśmy trasę) przeszłyśmy 2,69 km... No cóż.. i kalorii za pół pączka.. To jeszcze gdzieś zgubić drugie pół, bo dziś jednego wtranżoliłam, w końcu jest Tłusty Czwartek! Te 3 chruściki to jutro spalę;) Czy to dobry wynik, czy zły.. nie wiem! Ale jestem dumna z siebie, że codziennie chodzę! Hmm... co prawda, ponoć naukowo udowodnione, ze żeby spalić kalorie z jednego pączka, wystarczy przez 6 godzin... leżec przed telewizorem! OO... ja w nocy zamierzam leżeć! A telewizor jest niedaleko... :P Poranna ciemność nie jest już

338 Carpe Diem

Kijki zostały reaktywowane. Z wielu powodów, a wszystkie właściwe. Ze zrozumiałych zostały wstrzymane, teraz udało się. I chęci są i zapał jest, motywacja też. Nawet siąpiący deszcz i watr siekący po pulachach nas nie odstraszył. Pożyczyłam czapkę z daszkiem od Slubnego i ruszyłyśmy. Trasa została pokonana,a wróciłam w formie Ofelii w męskiej czapce z daszkiem. Od razu prysznic i umyte włosy, skoro i tak były mokre. Szampon przeciw wypadaniu włosów, pachnący ciut psim szamponem, ale skuteczny.. a może mam do niego sentyment? hm.. co to dla mnie! To przeciez my, ja i G rozkręciłyśmy sobie kiedyś imprezkę psimi chrupkami.. znaczy ten.. testowałyśmy ich smak w zależności od koloru i kształtu ;) Zresztą, co do deszczu, to z G też mamy na koncie, nie tylko wspomniane już kiedyś przeze mnie wskakiwanie w kałuże podczas ulewy, ale tez jazdę rowerem w takich strugach, że jakby rowery wodne to były!! Z wieści weekendowych: Piątkowy wieczór u szkolnej przyjaciółki przeciągnął się. Niczym Kopci