November rain z czekoladą i roztrzepaniem ;)
Wszystko co dobre szybko się kończy…. A mój tegoroczny, listopadowy urlop dobry był… Ma to taki minus, że jeszcze trudniej było mi iść do pracy.. Pobudka była ciężka, jak to bywa w poniedziałkowe poranki.. Tym bardziej, ze noc nerwowa dość.. Ślubny przeżywał czekający go w szpitalu zabieg.. Przyjmą, nie przyjmą, wezmą pod nóż.. a raczej młotek… czy nie wezmą… Ja również zaraziłam się tą wewnętrzną trzęsiawką… Od maja trochę zwątpiłam w „nie może się stać nic złego”...
Nie wiem czy w skutek tego, czy może to moje naturalne roztrzepanie.. Ale ubrałam dziś bluzkę odwrotnie! Nie na lewą stronę, to nawet norma. Moja. . Ale odwrotnie : dół z górą!! Umie tak ktoś?? To akurat taka bluzka-sweterek, z rękawami typu nietoperz, z luźnym golfem.. Ubrałam i zaczęłam się zastanawiać: czy to możliwe, że przez noc tak utyłam??? Ten dół jakiś taki obcisły się zrobił.. Bardziej do myślenia, że jednak nie o to chodzi, dał mi golf, bo dekolt taki wielki, ze spada z ramion.. Co tu jest nie tak?? I naprawdę chwilę miotałam się, jak Jaś Fasola, zanim pojęłam w czym rzecz!!! W końcu Ślubny wyjechał, a ja wyszłam do pracy, ubrana wg zasad wyznaczonych normą społeczną.. Powiedzmy;)
Od razu po wyjściu poczułam listopad. Wiatr, chciałam powiedzieć nieprzyjazny, ale jednak.. Bardzo zaprzyjaźnić się chciał, a może nawet chciał czegoś więcej, bo wlatywał pod płaszcz, szal, nawet bluzkę-nietoperza, do rękawiczek zaglądał.. taki niechciany adorator… Dzień roboczy minął szybko i armagedonowo, sprawił nieomal, ze organizm zapomniał wypoczynek urlopowy… Ledwo miałam kiedy odbierać wiadomości od Ślubnego. Przyjęty jestem.. dziś zabieg.. już po.. jest ok… UFFFFF
Po pracy kawa pershing u G. Od jutra zaczyna popołudniówki, więc kilka dni nie damy radę się spotkać..
Potem do domu, trochę pomieszkać.. i wewnętrzna walka z leniuchem.. Iść na aerobik ,czy nie iść… oto jest pytanie. Przeprowadziłam poważną rozmowę z tym niechciejem.. Ale deszcz co rozdudnił się o okna, wsparł trochę lenia.. Szalę na właściwą stronę przelała myśl, ze muszę zrobić jakieś zakupy.. Zaplanowałam bowiem upiec brownie dla Ślubnego, by wziąć je w odwiedziny.. Przepis podpatrzyłam u Nigelli..
Wyszłam tak niechętnie w ciemność listopadowego wieczoru, z parasolem… i wiecie co? Było cudownie!! Nie było chłodu i wszędobylskiego wiatru z rana… Byłam ja, noc, deszcz, zielony parasol i piosenka nucąca się w mych dudkach.. Nie.. nie "Deszczowa piosenka".. Przyplątała mi się ludowa: „Gdybym ja byłaaaa słoneczkiem na niebieeee…..” Choć bardziej by tu pasowała moja ukochana „November Rain” :)
Zakupy zrobiłam przed aerobikiem, bo po mogłabym nie mieć siły.. ;P I poszłam na zajęcia.. Okazało się, że przyszły… 2.. słownie – dwie- osoby!!! W tym instruktorka… ihih… Wyszło jakbym miała własną prywatną trenerkę fitness i to za 5 zł za godzinę. Bo zajęcia się odbyły! Ja zdychałam, ale starałam się nadążyć ..Ćwiczy się niby dla siebie - ale to z założenia.. Bo tak naprawdę: Idzie się dla siebie, ale ćwiczy potem by obciachu sobie nie robić przed innymi uczestnikami, tym bardziej instruktorką… Nie miałam się przecież jak schować;)
Wróciłam wypompowana, choć mżawka , pozostałość po deszczu, działała jak kojący okład na moją zgrzaną twarz..
Upiekłam ciasto (Ślubny zapewnił, że będzie mógł je jutro jeść), zrobiłam sos do spaghetti na jutro dla Synusia i teraz.. Mam już wolny wieczór..
I chyba spędzę go.. w łóżku. Grzecznie :P
Co za marnotrawstwo.. ;P
Kurde.. aerobik i brownie....Bo spróbowac musiałam, nie? Rekonwalescenta otruć nie wypada..;) i.. niech się cieszy, że się podzielę!!! Pychota!!! taa.. ćwiczenia i ciasto- kontrast taki.. To prawie jak pita kiedys z G herbatka odchudzająca, zagryzana francuskimi ciastkami...
Jestem kobietą! :)
Nie wiem czy w skutek tego, czy może to moje naturalne roztrzepanie.. Ale ubrałam dziś bluzkę odwrotnie! Nie na lewą stronę, to nawet norma. Moja. . Ale odwrotnie : dół z górą!! Umie tak ktoś?? To akurat taka bluzka-sweterek, z rękawami typu nietoperz, z luźnym golfem.. Ubrałam i zaczęłam się zastanawiać: czy to możliwe, że przez noc tak utyłam??? Ten dół jakiś taki obcisły się zrobił.. Bardziej do myślenia, że jednak nie o to chodzi, dał mi golf, bo dekolt taki wielki, ze spada z ramion.. Co tu jest nie tak?? I naprawdę chwilę miotałam się, jak Jaś Fasola, zanim pojęłam w czym rzecz!!! W końcu Ślubny wyjechał, a ja wyszłam do pracy, ubrana wg zasad wyznaczonych normą społeczną.. Powiedzmy;)
Od razu po wyjściu poczułam listopad. Wiatr, chciałam powiedzieć nieprzyjazny, ale jednak.. Bardzo zaprzyjaźnić się chciał, a może nawet chciał czegoś więcej, bo wlatywał pod płaszcz, szal, nawet bluzkę-nietoperza, do rękawiczek zaglądał.. taki niechciany adorator… Dzień roboczy minął szybko i armagedonowo, sprawił nieomal, ze organizm zapomniał wypoczynek urlopowy… Ledwo miałam kiedy odbierać wiadomości od Ślubnego. Przyjęty jestem.. dziś zabieg.. już po.. jest ok… UFFFFF
Po pracy kawa pershing u G. Od jutra zaczyna popołudniówki, więc kilka dni nie damy radę się spotkać..
Potem do domu, trochę pomieszkać.. i wewnętrzna walka z leniuchem.. Iść na aerobik ,czy nie iść… oto jest pytanie. Przeprowadziłam poważną rozmowę z tym niechciejem.. Ale deszcz co rozdudnił się o okna, wsparł trochę lenia.. Szalę na właściwą stronę przelała myśl, ze muszę zrobić jakieś zakupy.. Zaplanowałam bowiem upiec brownie dla Ślubnego, by wziąć je w odwiedziny.. Przepis podpatrzyłam u Nigelli..
Wyszłam tak niechętnie w ciemność listopadowego wieczoru, z parasolem… i wiecie co? Było cudownie!! Nie było chłodu i wszędobylskiego wiatru z rana… Byłam ja, noc, deszcz, zielony parasol i piosenka nucąca się w mych dudkach.. Nie.. nie "Deszczowa piosenka".. Przyplątała mi się ludowa: „Gdybym ja byłaaaa słoneczkiem na niebieeee…..” Choć bardziej by tu pasowała moja ukochana „November Rain” :)
Zakupy zrobiłam przed aerobikiem, bo po mogłabym nie mieć siły.. ;P I poszłam na zajęcia.. Okazało się, że przyszły… 2.. słownie – dwie- osoby!!! W tym instruktorka… ihih… Wyszło jakbym miała własną prywatną trenerkę fitness i to za 5 zł za godzinę. Bo zajęcia się odbyły! Ja zdychałam, ale starałam się nadążyć ..Ćwiczy się niby dla siebie - ale to z założenia.. Bo tak naprawdę: Idzie się dla siebie, ale ćwiczy potem by obciachu sobie nie robić przed innymi uczestnikami, tym bardziej instruktorką… Nie miałam się przecież jak schować;)
Wróciłam wypompowana, choć mżawka , pozostałość po deszczu, działała jak kojący okład na moją zgrzaną twarz..
Upiekłam ciasto (Ślubny zapewnił, że będzie mógł je jutro jeść), zrobiłam sos do spaghetti na jutro dla Synusia i teraz.. Mam już wolny wieczór..
I chyba spędzę go.. w łóżku. Grzecznie :P
Co za marnotrawstwo.. ;P
Kurde.. aerobik i brownie....Bo spróbowac musiałam, nie? Rekonwalescenta otruć nie wypada..;) i.. niech się cieszy, że się podzielę!!! Pychota!!! taa.. ćwiczenia i ciasto- kontrast taki.. To prawie jak pita kiedys z G herbatka odchudzająca, zagryzana francuskimi ciastkami...
Jestem kobietą! :)
Dla rekonwalescenta nie brownie ale lody są najlepsze ;-)))))))))))))))))))
OdpowiedzUsuńPzdr.
wyobraziłam sobie Ciebie walczącą z tą bluzką :))) mnie się jeszcze w ten sposób ubrać źle nie zdarzyło, ale wszystko przede mną :)))
OdpowiedzUsuńTwój wpis można w zasadzie skomentować jednym zdaniem: wszystko dobre, co się dobrze kończy. :) Poranek ciężki a potem wszystko się ułożyło po myśli. A Twój wypadek ze swetrem rewelka. Tłumaczy Cię jedynie poranne zamieszanie, a może byłaś jeszcze przed poranną kawą, co?:)
OdpowiedzUsuńNo jesteś kobietą.. i to stuprocentową.. bo przecież nie oparłaś się czekoladowej pokusie :)
OdpowiedzUsuńTo tylko podziwiać sił, kobiecość aż do ostatniej kropli potu, a potem spaghetti, to jak lubię. Kochana dobra kondycja jak najbardziej wymagana, ale odrobina tłuszczyku na ciele kobiety nie zaszkodzi. Dla męża szybkiego powrotu do... domciu.
OdpowiedzUsuńJa jestem z tych co zaczynają dzień od herbaty... i byłam jeszcze przed nią :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że pomogło :-)
OdpowiedzUsuńufff... znalazłam:) oby do wiosny!!!!
OdpowiedzUsuń