"Upadamy wtedy, gdy nasze życie przestaje być codziennym zdumieniem"

Już już.. Tylko pajęczyny poomiatam i już przedzieram się Was:)
Tęskniłam ciut. Tak.. To chyba jest jednak nałóg, bo palce aż swędziły, a w głowie układały się zdania do wyklinania.. Chyba większość z nich uciekła, bo nie zabrałam nawet jakiegoś zeszytu by napisać to co się roi… Może i dobrze, że część teraz z tego się nigdy nie narodzi, bo obawiam się, że ta notka i tak będzie przeraźliwie długa, zatem nie bardzo strawna. Jednak w myśl zasady: Pisać każdy może,
trochę lepiej, lub trochę gorzej,
ale nie oto chodzi,
jak co komu wychodzi.
Czasami człowiek musi,
inaczej się udusi,
uuu.


Aaa tak, wiem.. To o śpiewaniu, ale i mi tu pasuje…. Ja muszę. Bo się uduszę..uuuuu.. Bo to chyba mój nałóg. A nawet na pewno… Ale taki.. noo.. nie palę, piję okazyjnie i w miarę umiarkowanie.. bo i tak do głowy bardziej uderza mi seks niż alkohol….;) No to blogowanie nie jest chyba wcale taką złą alternatywą? Od czegoś się uzależnić trzeba, to… ja mam tak;)

Ruszyła machina codzienności, trybiki weszły na normalne tory… Pobudka o 6.00 praca, dom, pomidorówka nastawiona… Nie jest źle, bo było nawet za czym tęsknić..znaczy za swoim wygodnym łóżkiem!!!

Pierwsza sprawa jest taka, że Córa ostatecznie nie wyjechała do pracy za granicę, bo zaczęło się jej nie podobać rozbieżność tego to agencja oferuje, obiecuje a opiniami o tej firmie i tym co piszą na stronach oficjalnych tamtego państwa. Interes ryzykowny i mało opłacalny stał się nagle. Nie pojechała do pracy, ale pojechała z nami nad morze! To się nazywa zamiana! ;P

Ucieszyłam się. Serio. To może taki nasz ostatni wypad, całą Czwórką.

Podróż już okazała się miła. Jakoś wyjątkowo „dzieciaki” nie kłóciły się …Może dlatego, że rozdzieliłam ich żarciem na drogę (w torbie były obowiązkowe na podróż, bułki z kotletem drobiowym – tradycja, która kazała mi kotlety przygotować przed pracą, a Córa je usmażyła i obłożyła bułki) Po drodze trzeba było się zatrzymać gdzieś na rozprostowanie kości i zakupy (zabrakło czegoś do picia, bo zrobiłam kawę w termos, zapominając o Synusiu… matka wyrodna.. noo… )Ślubny poszedł do sklepu po pepsi, a wrócił z lodami, pepsi dla każdego i czekoladą.. ciężko zdziwiony ile za to zapłacił: „ta czekolada chyba była droga, pewnie z piątkę.. Córa na to: 8,40… Ileee???? Taka cena na czekoladzie”.. ze śmiechu prawie zaplułam szybę lodem… hiihi…. Mój mistrz oszczędności!! Z a chwilę cały samochód zatrząsł się od naszego śmiechu na 4 głosy.. rzaaadki wypadek by Ślubny śmiał się z siebie, A MOŻE PO PROSTU MÓJ ŚMIECH BYŁ WYJATKOWO ZARAŹLIWY.. Pojechaliśmy dalej tacy rozbawieni, choć wkrótce kierowcy rozbawienie lekko minęło, bo objazd był jakiś i lekko pobłądziliśmy.. Córa odpaliła nawigację w tablecie i pooojeeechaliiśmy… Owszem. Mniej kilometrów, ale za to.. noo.. jaki masaż!! Może choć kilogram ze mnie wytrzęsło… Dziura na dziurze, choć niby nawet asfalt. Jechaliśmy przez wioski jak z czasów: „Samych swoich”.. Pochyłe drewniane płoty i te cudownie zarośnięte ogródki!!! Nie jakiś tam projekt ogrodu, a rosnące jak chcą: drzewa, krzewy, malwy i moje ulubione: słoneczniki!! No i lasy wysokie, gęste, ciemnie, tajemnicze.. I droga prowadząca wśród tych drzew, jak tunelem ku słońcu, które już zachodziło, liliowo, pomarańczowo, różowo.. Miałam oczy jak 5 złotych, z podziwu , zachwytu.. Ślubny nawet tego mi nie popsuł, miał tego dnia, wyjątkowo, cierpliwość, bez jasnych ciasnych i jaśnistych się obyło, a może skupiał się na drodze, by wyjechać z tych wąskich i nieznanych serpentyn, póki słońce całkiem nie zajdzie i ciemności nas na nieznanych drogach w lesie zastaną… Dojechaliśmy do miejsca zakwaterowania, późno. Ale jeszcze poszliśmy powitać Neptuna. Czarna plaża, choć gwiaździste niebo.. Bardziej było morze słychać niż widać…

Sobota na plaży, trochę kolorków złapaliśmy.. Oczywiście, jak przystało na wredną mamuchę, wyganiałam dzieciaki z łóżek, poganiałam: „możecie się wyspać na plaży!!” W niedzielę od rana podobnie.. Ale potem, może po 2 godzinach plażowania, nagle zginął horyzont i z obu stron zaczęła się skradać mgła… Wrażenie jak z horroru i rodzinka nie chciała czekać aż nas pochłonie to zjawisko… Ja tam gotowa byłam zaryzykować, może by ze mnie zdjęło z 20 kg? No cóż.. skoro o kilogramach mowa.. Były ryby, kebaby, fryto-kebaby (Synuś – Człowiek Kebab , jak ochrzciła go siostra), makarony (oczywiście!! Ja bez makaronu???) golonki z grilla(ślubny), kręcone lody, gofry – najgorszy grzech: z bitą śmietaną!!.. było wesoło, miło noo.. Owszem musiałam parę razy ugryźć się w język, gdyż nie idzie niektórym osobom, palcem nie pokażę, wytłumaczyć zasady: żyj i pozwól żyć innym.. Czyli jak ja chcę męczyć się idąc w piachu, plażą, a ten ktoś nie chce, to niech.: Ja idę plażą, a on miastem.. i szafa gra!! Ale nie, bo mi tak nie wolno.. Wtedy obowiązuje zasada: razem przyszliśmy razem idziemy.. taaa… pewnie o moje bezpieczeństwo szło: nie wiem.. porwał by mnie ktoś? W tyłek klepnął albo za cycka złapał? Akurat mnie? No ale.. no taak… Bo nad morze się jedzie po to by mało chodzić i najlepiej po chodniku! ;P Usiąść na piachu też nie, bo zimno… noo jakbym kurtek ciepłych nie spakowała… no ale.. Niech będzie, nie czepiam się.. Wycięłam to teraz tutaj pisząc, do „myśloodsiewni” wysłałam.. Urocza wiklinowa kanapka z małym stoliczkiem, przy wejściu do naszego pokoju, na dworze, stała się moim azylem na czytanie książki, wypicie kawy.. czasem cupnęła ze mną Córa, czasem Ślubny, synuś krótko, bo zajął się szukaniem miejsc, gdzie szybszy internet w komórce złapie..;)) ha! jednak!
Cóż.. wszystko co dobre szybko się kończy.. Ślubny cieszył się (o dziwo ..dlaczego ja jakoś mniej?) że wreszcie przyzwoitki nie będą z nami w pokoju… haa… Bo zaledwie raz udało mu się mnie zaskoczyć pod prysznicem, zanim śpiochy się pobudziły..ale tam.. Trzeba było cicho i szybko, więc tak tylko pobieżnie, na zapchaj dziurę..uups..;))

Podróż powrotna w poniedziałek. Już tam morze zadbało by było nam mniej żal i od rana deszczem nas żegnało..

Mmam blogowe zaległosci, też "pytania do odpowiedzenia"..nie dam rady już dziś...

http://youtu.be/pquzuInUVRw

Komentarze

  1. Super wypad i bardzo miłe wspomnienia, takie krótkie wyjazdy sa zazwyczaj bardziej ciekawe niż długie wczasy z nie wiadomo jaką pogodą, a co do przygód po drodze to ja sobie przygotowałam kanapki na prawie 6 godzin lotu i zapomniałam o nich więc zamiast ze mna do samolotu poszły na bagaż rejestrowany a w samolocie były tylko ciastka wiec jakos sie zapchalismy, na kupienie kanapek w samolocie niestety nie miałam kasy bo cala reszte jaka mi zostala wydalam na napoje na lotnisku. Pozdrawiam serdecznie!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Madziula. Ol tam tęskniłaś. Neptun, pewnie zawrócił tobie w głowie:) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podczytuję Twojego bloga i zapraszam do zabawy :)


    http://jagatoja.blogspot.com/2015/08/nominacja-raz-jeszcze.html

    Pozdrawiam Jaga

    OdpowiedzUsuń
  4. Jednak Synek nie wytrzymał bez internetu :D .
    Teraz ten szok - gdy trzeba wrócić do szarej rzeczywistości.. :|

    OdpowiedzUsuń
  5. I takie przygody tez bawią po czasie! :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Eej.. Piotrek... Neptun (ale w tajemnicy ci mówię) Nie jest w moim guście jako facet!!! to jego morze mi chodzi... taka jestem..interesowna!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiem, postaram się, ale muszę dojrzeć;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Noo szara walnęła obuchem, ale wstałam i idę dalej;))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Błękitny poniedziałek - Blue Monday

Tylko dla dorosłych. Potrzebuję porady od mężczyzn i odpowiedzi kobiet czy to prawda?

Sobotnia mieszanka skrajności