Wspomnienia kilerki wbrew woli...

Najbardziej znienawidzona przeze mnie robota na święta, za mną! Znaczy: dzwonkowanie karpia! Oślizgła, ślimacząca się ryba, której nie lubię nawet jeść. Lubię ryby, a karpia ..nooo.. zjem, bo tradycja, ale po co, skoro mnie obleci, a nawet zwykle mi nie smakuje? Myślę też , że mam uraz..

W czasach kiedy moim głównym celem życiowym było być żoną, dobrą żoną.... Ten ów mąż wmówić mi zdołał, że karpia na święta zabija żona! Bo jego mama tak robi tuż przed Wigilią. Oczywiście i u mnie w domu, karp pływał do ostatniej chwili w wannie (na szczęście piwnicznej, zatem nikt nie śmiergł bez kąpieli..) Ale u nas karpia uśmiercał tata, mama jedynie go kulinarnie opanowywała. I to nawet z tego względu, że mój tata kucharz doskonały, karpia mamie przedobrzał! Bowiem przypraw różnych różnistych używał, a mama w przypadku karpia uznawała jedynie sól, pieprz i masło! Żeby mieć pewność takiego przyprawiania, tata miał zakaz zbliżania się do wigilijnej patelni. Ale wracając do mojej urazy..
Miałam w brzuchu lokatora, który teraz, klkanaście lat później, chodzi po domu, jeść woła i ma ponad metr osiemdziesiąt. Mdłości miałam nawet od zapachu naczyń do umycia, czy od otwartej lodówki, a nawet na samą myśl o surowym mięsie.. A gdzież tu karp??? Śliski, maziasty i .. żywy! Karp wyjęty z wanny, żywotny, wyślizgujący się z dłoni, wijący się i ja z tłuczkiem do kotletów goniąca go po rozłożonych gazetach... Płakałam, wstrzymywałam mdłości, dziecko w brzuchu tez się buntowało fikołkami,lecz usiłowałam wykonać ten OBOWIĄZEK ŻONY. Chyba go wykonałam, bo karp był na naszym stole podczas wieczerzy wigilijnej. Jednak mam czarną dziurę w pamięci jak to było dokładnie, litościwie chyba..Ślubnemu smakował, a ja.. ja miałam spierniczone święta!! I to nie od pierników!! Wtedy zebrałam się w sobie i się odważyłam zbuntować i zapowiedziałam, że już nigdy więcej za kata robić nie będę i patroszyć też nie!!!. Na wszelki wypadek, akcję przypominającą o tym, zaczęłam już w lipcu roku następnego.. I udało się! Karpie zabijał Ślubny, patroszył, skrobał, a mi przynosił takie już do ćwiartowania, na co się już zgodzić musiałam. Nie miałam już lokatorów w brzuchu, więc mniej też mnie odrzucało.. Jednakże: nadal nie cierpię tego robić! Oczywiście.. z czasem się okazało, że:
1)karp nie musi pływać do ostatniej chwili – od czasu jak zamówione na tuż przed Wigilią 5 kg karpia okazało się być w jednym kawałku!!
2)można kupić wcześniej zabitego("na oczach" kupującego), oskrobanego, wypatroszonego i z odciętym łbem!! i go zamrozić nawet!
OOOO!!
I tak od kilku lat karpia kupuje Ślubny w stanie takim, ze on go jedynie przywozi do domu.
Cóż.. myślę,że kolejnym powodem dla którego nastąpił postęp techniki, oraz wymyślono kilka wynalazków jest to, że niektóre sprawy musieli wykonywać MĘŻCZYŹNI!
I chwała im za to, nie ma to tamto!
Może jakaś przodkini, znużona jednoczesnym karmieniem dziecka piersią, zaoraniem pola, posianiem, poprosiła męża by zrobił pranie na tarze przy strumieniu, podczas gdy ona strawę przygotuje... i on wtedy wymyślił pralkę?? Ha! Mogło tak być!
;P

...
taaak, wiem.. co co mnie odwiedzają od dawna, jeszcze na dawnych śmieciach, mogą ta historyjkę już znać;)

Komentarze

  1. Zatłukłaś karpia tłuczkiem do mięsa??!! Ufff, no nie wierzę, po prostu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówili członkiem..ee.. trzonkiem go! trzonkiem od noża! to było jednak za słabe.. Tłuczek dał radę, musiał, ale.. samej śmierci nie pamiętam.
    Ale tak poważnie: nosząc w sobie nowe życie, zabijanie nawet oślizgłej ryby, nawet w celach konsumpcyjnych, jest traumą..

    OdpowiedzUsuń
  3. eeeeee karp.... dorsza wole
    aaaaaa wiesz co ja zamowienia skladam,moj tata bigosik ma zrobic
    a TY plisssssssss czarninke
    a tak mi sie skojarzylo bo zabijanie ,krew
    a jak krew
    to ...... twoja pychotka czarninka
    mnniam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. no imaginuj sobie, że ta dychteryjka mi umkneła przez lat kilka;) ale że dałaś sobie wmówić? Ty? Lońka? to normalnie mnie zdziwiło!... a za chwilę o swoich "wmówieniach" pomyślałam i już mnie nie dziwi:)

    OdpowiedzUsuń
  5. No i popsułaś mi niespodziankę! :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Nooo własnie! Nie takie rzeczy dajemy sobie wmówic! ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. boszszsz, jakbym swoją historię czytała, tyle tylko, że ja nie miałam lokatora w brzuchu, to był jedyny raz, kiedy musiałam to zrobić i doskonale pamiętam, jak to wyglądało... w każdym razie, kiedy już zatłukłam go tłuczkiem do mięsa (cały czas płacząc histerycznie, że muszę to zrobić...), wypatroszyłam i pokroiłam, wpadłam w taki nastrój, ze przez następną godzinę dzieci bały się do mnie podejść... wtedy powiedziałam sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię, a jeśli ktoś chce jestść karpia, to musi go sobie sam przygotować do smażenia...

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie kiedyś zafascynowało oko karpia. Postanowiłam je rozciąć i zobaczyć, co jest w środku.

    OdpowiedzUsuń
  9. Niełatwa sprawa! ja wyłupywałam bo do "uchy" łby potrzebowałam... ale przekrajac..co tam znalazłas?
    Zielona Małpo czy ciebie gdzieś czytać można?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Błękitny poniedziałek - Blue Monday

Tylko dla dorosłych. Potrzebuję porady od mężczyzn i odpowiedzi kobiet czy to prawda?

Po raz 356-ty...