Mini karawany, fochy, zatkane rury i inne takie ;)

Za słowa dość nienadające się do publicznych tekstów, przepraszam. Jednocześnie upraszam by treść nie dotarła do osób niepowołanych, głównie OSOBY. W razie czego się wyprę, zasłonię fantazją literacką, ale to może nic nie dać, bo Ślubny pozna ;)

Dopiero co ponarzekałam u Sza na swoją niemoc twórczą.. Na przekór postanowiłam klikać aż coś naklikam.
A co. Co mi tu będzie mną rządzić jakieś coś tam nie wiadomo co. Skoro nie wiadomo co, to i tym bardziej mną rządzić nie może. Niebezpiecznie bowiem oddawać nad sobą władzę czemuś. Niewiadomoczemuś..ufff...

Ależ się zaplątałam, ale cóż.. "teksański" już kiedyś powstał, więc nie będę pisać o muchach czy musze, co by mogła przylecieć, a ja bym ja zabiła i to opisała..
Boszsz...powstrzymajcie mnie, bo się chyba za bardzo rozbujałam w tym pisaniu o niczym by wywołać pisanie o czymś..
taaaa... no to...
Pootwierałam wszelkie możliwe otwory okienne i balkonowe by powpuszczać do domu ten najpiękniejszy zapach świata. Czyli po upalny, po burzowy i podeszczowy zapach powietrza i ziemi. To nie jest zwykła chemia, to prawdziwa naturalna magia.

Mam za sobą całą tą dwuczęściową osiemnastkę Synusia. Znów był grill i ognisko, tym razem rodzina. Pogoda dopisała jeszcze lepiej niż na tej młodzieżowej części, przy ognisku można było przesiedzieć pół nocy. Smakołyki przygotowywane przeze mnie w ostatnich dniach, zostały pochłonięte i pochwalone, szczególnie wymyślone w ostatniej chwili (celem zapełnienia żołądków rodziny zanim mięso się na grillu upiecze) ogniste drobiowe flaczki.. Ale zanim to nastąpiło, to nie mogło sobie być tak pojedynczo, oj nie! Do szczęścia mi brakowało problemów z odpływem! Znaczy kuchenną rurą odpływu. Okazało się, że wszystko co u mnie schodzi ze zlewu oraz ze zmywarki, wybija u mojej bratowej kuchennym zlewem! Przyszła mi w końcu powiedzieć, że ona rozumie, że mam imprezę, dlatego nie mówiła nic wcześniej, ale od wczoraj miską wszystko ze zlewu wybiera i do kibelka wynosi!!! oszszsz.... Na szczęście Ślubny Wybawca wrócił wcześniej. Ów Wybawca odszukał właściwą rurę w piwnicy, rozkręcił i..... został wręcz obrzygany wszystkim co tam zalegało...ojjj bleeeee... Woda zeszła, a ja poszłam z radością uruchomić zmywarkę. Tak oto Ślubny został bohaterem domu. Całą tą swoją bohaterskość zepsuł potem kilkoma słowami, no może więcej niż kilkoma ...

Zatem niedziela zaczęła się dla mnie na fochu, nie mylić z FOChem... Musiał Ślubny czuć się winny, choć tematu nie poruszał, ale całkiem być może, że sam nawet nie pamiętał co narozrabiał. Mimo kaca wstał dość wcześnie i nawet podłączył się do mojej rowerowej wycieczki. Wkurw dodawał mi sił w pedałowaniu, choć przyznam, że po kilku kilometrach miałam to wszystko w dupie. Dosłownie prawie. Nogi dawały radę, ale tyłek.. Nie wiem jak to jest, że zawsze boli dupa na pierwszym rowerowym wypadzie w roku. Rower jakiś taki rozdygotany po zimie, choć był w konserwacji. Coś mi pstrykało w pedałach, na jednym biegu, moim ulubionym, to wcale ujechać nie mogłam, bo wtedy wyglądałam jakbym palpitacji dostawała. Potem jeszcze podskakiwało mi koło, co odczuwałam w... tak w dupie, jeszcze mocniej, jakby wcale amortyzatorów nie posiadał ów rower... Znaczy bardziej jakby amortyzatory nagle zgubił. Zatrzymałam się by napić się wody (bo ostatnio piękne mamy lato tej wiosny). Po czym stwierdziłam, że ..brak powierza w tylnej oponie. A pompkę posiadaną, owszem, to sobie mogłam w ten bolący tyłek wsadzić, bo.. mam tam teraz wentyl samochodowy!!! (znaczy w oponie, nie w tyłku, ten wentyl ;) )Pozostało mi prowadzić rower i te kilka km przebyć pieszo. Proponowałam oczywiście lodowatym tonem, by Ślubny sobie pojechał do domu, nie zatrzymuję przecież... Bohatersko został. I tak szliśmy, jakbyśmy rowery na spacer wyprowadzali.. Taki mini karawan...eee tffuuu.. taka mini karawana ihihihhi.. a moja wściekłość i żal z poprzedniej nocy bulgotały we mnie. Pod nosem sobie mruczałam, a Ślubny milczał, choć na początku usiłował mnie pytać co mówię. No przecież nic! Buty wygodne, ale pobocze zryte, że pożalsięboże,. A na drodze (niezbyt szerokiej) ruch się zrobił jak w Paryżu na wsi. Do domu doszliśmy, ja wypiłam litr wody, Ślubny zjadł dwa lody, pod prysznicem połowa mojego focha się zmyła... A dekolt to smaruję do dziś środkiem na oparzania.

Dziwna sprawa..prawie zdążyła zapomnieć o co się focham, a jednak wnerw mi nie przeszedł... kobiece, czy tylko moje?

Jednym słowem, weekend taki, ze szkoda go nie opisać, no nie?


A teraz piosneczka nieambitna, za to typowo letnia, bujająca biodrami, dobrze mi robi.... ;)

http://www.youtube.com/watch?v=kJQP7kiw5Fk

Komentarze

  1. No to co ten Ślubny w końcu powiedział???

    OdpowiedzUsuń
  2. zgadzam się z Tobą całkowicie jeśli chodzi o zapach takiego powietrza :) i wczoraj u mnie takim zapodało popołudniu. nic tylko niuchać i sztachać się na całego :))
    natomiast wyobraziłam sobie ten rzyg z rury i bleeee, aż zawspółczułam Twojemu ślubnemu, choć przeczytałam, ze niedobry on, rzuca niedobrymi słowami w Ciebie. ech.
    ps. następnym razem jak będę w tamtych okolicach, to sama dosmaruję na tej tabliczce "las" specjalnie dla Ciebie co by edenlas zostało upamiętnione :))))
    ps2. ostanie wpisy z wypraw, to są moje wspomnienia z majówki i jednocześnie ostatnie wyprawy przed złamaniem kości w śródstopiu. z moją noga od tamtego czasu po żadnych górkach nie da się hasać. łażę z kulami, ale jak napisałam idzie ku lepszemu. jeszcze tylko rehabilitacja i może w końcu odzyskam sprawność w stopie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteście pionierami w wyprowadzaniu rowerów na spacer, to taki wyższy level hipsterstwa ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Błękitny poniedziałek - Blue Monday

Tylko dla dorosłych. Potrzebuję porady od mężczyzn i odpowiedzi kobiet czy to prawda?

Po raz 356-ty...