W tej kałuży ktoś się nurza...

Polatać po blogach mi się chce, zobaczyć co gdzie i czy się poprzenosiliście (proszę o cynk, jakby co!) ale mam teraz tylko godzinę i jeśli najpierw czegoś nie napiszę..to nie napiszę nic! Jak zwykle prywata wygrywa, choć.. nie wiem czy faktycznie wygra, bo kiedy tu siadam ulatują mi wszystkie tematy... chyba jakieś feng shui trzeba zastosować, bo miejsce to kradnie mi ostatnio wenę. Tak naprawdę to feng shui przydałoby się mojej głowie...

Może coś z dawniejszych czasów, skoro brakuje mi chęci by napisać co teraz u mnie.. Trzeba chyba przepchać w głowie wspomnienia, wtedy zrobi się miejsce na klikanie teraźniejsze?
hmm.. a może ja już o tym opowiadałam? SKS!

Dni bure, deszczowe. Cały weekend padało. Lubię deszcz, ale po upalnym dniu. Taki jak wtedy kiedy poszłyśmy z G na spacer. Było to lat temu kilkanaście chyba, ale zapewniam, że obie byłyśmy już wtedy dorosłe (no niby), matki dzieciom przecież! Pamiętam, że to ja wtedy wyciągnęłam G na spacer, bo wściekłam się na Ślubnego o coś. Inaczej bym pękła, albo popełniła sepuku albo mord krwawy. Wściekłam się na pewno słusznie, bo jakżeby inaczej? Kobiety zawsze mają przecież ważny powód. Powodu owego jednak nie pamiętam, za co jestem wdzięczna swojej pamięci...Po co ją zaśmiecać i obciążać nieprzyjemnościami? aaa.. Pamiętam jedynie, że wyszłam z domu nie mówiąc że wychodzę. Przez niedopatrzenie, chyba nawet drzwiami nie trzasnęłam. A może ze względu na rodziców mieszkających w tym samym domu.. samo to, ze wyszłam bez słowa uznawałam zapewne za wielką odwagę i bunt.
Wieczór to był już dosyć późny, z tych co powietrze pachnie stygnącą ziemią, dając ukojenie po upale. Szłyśmy tak zajęte rozmową, ja zapewne emocjonalnie gestykulowałam i opowiadałam co tam mnie spotkało.. Nawet pierwsze deszczowe krople nie przeszkodziły nam, a nawet nie skierowały nas do domu. Parę kropli stanowiło tylko krótkie preludium, bo  nagle zaczęły z nieba padać kroopple deszczu o pojemności średniego wiaderka... Zaczęłyśmy biec szukając schronienia choćby pod gałęzią.. Nic to nie dało więc biegłyśmy szybciej, rechocząc na cały głos, omijając kałuże, po czym stwierdziłyśmy..po co? Przecież jesteśmy już mokre aż do niewymownych! No to wtedy każda, choćby największa, najgłębsza kałuża była nasza. Wskakiwałyśmy rozchlapując na wszystkie strony. Chlap chlap hop hop i biegiem do kolejnej. W końcu przestało padać, więc i my postanowiłyśmy iść do swoich domów. Kapało ze mnie.. nieee leciało ciurkiem! Sama byłam jak taka chmura deszczowa, aczkolwiek już nie płacząca, a roześmiana. O ile są roześmiane chmury ;) Weszłam do łazienki na parterze by zalać jak najmniej domu. Rozebrałam się i owinęłam ręcznikiem. Przyszłam do pokoju, gdzie miał siedzieć skruszony moją obecnością mąż. Czy skruszony był - to nie wiem, ale pewnie nerw mu przeszedł, bez skakania po kałużach.. i tylko mnie zapytał: " co? Kąpałaś się?"

Tak, że tego.. Pierwszy morał z tego jest taki: masz wnerw, poszukaj drugiej wariatki takiej jak ty i poskaczcie sobie po kałużach. Drugi morał: jak chcecie zrobić wrażenie swoim buntowniczym wyjściem, to zadbajcie by ów bunt nie został przegapiony. Po trzecie.. myślę, że nikt nas nie widział, albo byłyśmy takie szybkie śmigając w deszczu, bo nie przyjechało po nas żadne ijoo ijoo z ubrankami z za długimi rękawami ani opieka społeczna dzieci nam nie zabrała. Teraz już chyba nastąpiło przedawnienie? Zresztą.. dzieci moje już pełnoletnie, aaaaa ostania sztuka u G jeszcze nieletnia, ale przecież nie wiecie (yhmm..) kto to G prawda? Ciiiii
....................................
To było wspomnie wywołane SKSem i tęsknotą za latem i G.. a ostatnie zmiany bieżące ..ee.. może następnym razem ;)

Komentarze

  1. Sam chętnie poskakałbym po kałużach, więc nie zakabluję Was...

    OdpowiedzUsuń
  2. A zamykają za taplanie się w kałużach? Dobrze, że miałaś pod bokiem taką samą wariatkę . Przynajmniej masz co wspominać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Consku jak tam u ciebie komentować pod tym nowym adresem? Błądzę jak dziecko we mgle...

      Usuń
  3. no to ja mam takich wspomnień co roku wiele... a to sobie tańczę na krawężniku, a to skaczę po kałużach i w rewersie mam, co tam sobie kto pomyśli... bo to co nie pozwalami zwariować i daje ogrom dystansu do wielu spraw, a jednocześnie sprawia,że nawet w kłopotach jestem szczęśliwa,to radość małej dziewczynki we mnie... tak! duży dzieciak jestem i kiedy tylko mogę, chowam powagę i rozsądek oraz konwenanse do kieszeni i cieszę się życiem jak małe dziecko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A pewnie, że trzeba pamiętać o dziecku w sobie! Wtedy w taki dzień jak mój wczorajszy, kiedy wszystko denerwuje, wypada z rąk, albo przygnębia, można przywołać wspomnienie i poczuć się lepiej :)

      Usuń
  4. Jakoś przypadkiem tu trafiłam i pomyślałam, że chciałabym tak skakać po kałużach pewnie co drugi dzień :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Błękitny poniedziałek - Blue Monday

Po raz 356-ty...

Tylko dla dorosłych. Potrzebuję porady od mężczyzn i odpowiedzi kobiet czy to prawda?