Sio burości, sio myśli niechciane..

Chrupię marchewkę, w oczekiwaniu aż ugotują się ziemniaki. Głodna jestem i choć już wczoraj ugotowałam na dziś pulpety w sosie pomidorowym, to jednak doczekać się obiadu nie mogę...  Stałam nawet nad garnkiem, ale wiadomo, że to przekorna bestia. Jak stoisz i pilnujesz to gotować się nie ma zamiaru, natomiast odwróć się na chwilę to zaraz kipi.. No cóż.. może pogoda w stylu: "jeszcze się nie zrobiło jasno, a już ciemno" sprawia, ze nawet w gotowaniu dopatruję się przekory i złośliwości w przedmiotach nieożywionych... Klawiatura zresztą też wstawia mi co chwilę nie takie literki..i muszę poprawiać, a moja cierpliwość ostatnio jest taka, ze wrrrr....
Byle do wiosny...?
Czwartkowy ranek pomalował niebo na wschodzie niesamowicie cudownie, kolory jakich jeszcze nie widziałam, cieniowane przejścia..pół nieba miało w sobie narysowaną radość wstającego dnia, a chodniki, płoty i nawet kikuty różanych krzewów skrzyły się diamentowo.. Jednak od piątku pada, mży, siąpi, leci  z nieba jakieś takie niesympatyczne coś... Do tego bure tło.. Jeśli nawet wychodziło słońce, to na chwilę. Strach było się z tego cieszyć by nie zwiało... a i tak się chowało.
Ech..wiosno... albo chociaż najprawdziwsza, biała zimo, przybądź!
Z reguły najtrudniej było przetrwać bury listopad, ale w tym roku granica się chyba przesunęła.. Black Friday nie wypadł wtedy kiedy na około wszyscy o tym pisali i mówili.. Zresztą akurat miałam wtedy fajny dzień. Umówiona byłam z Córą na wyprzedaże, pociągiem dojechać musiałam do niej do stolicy Wielkopolski. Co, dla tych którzy mnie znają, już jest wielką przygodą... W pracy już mieli dość słuchania o tym jak to rozważam czy zdążę na wcześniejszy pociąg i czy w ogóle trafię... Jednak udało się wsiąść we właściwy pociąg (śledziłam jedna dziewczynę, która kupowała bilet na ten sam... ihih..ciiii... nikomu nie mówcie) Co ja poradzę, ze jestem taka jakaś niedorobiona? Dziwny tchórz, któremu czasem dzikość serca dodaje odwagi.. Walczę z sobą, ale rzadko wychodzę z własnej strefy komfortu... Zakupy się udały, połowy trafione (choć z tymi przecenami to w większości był pic na wodę fotomontaż...) Najważniejsze, że  spędziłyśmy z Córą fajne popołudnie i wieczór. Wróciłyśmy zmachane jak konie po ruskim westernie, ale weekend był na odpoczynek. No powiedzmy ;)

Moja przyszła sypialnia zaczyna wreszcie nabierać kształtów. Zamówiliśmy wreszcie łóżko, wiec to wisi na Ślubnym i dłubie i dłubie codziennie, by zdążyć. Może na święta już będziemy spać w sypialni, a nie przechodnim solono-jadalni-sypialni-telewizorni??? Odpukać!!! Noo na "prawie srebrne gody" (w lutym 2020) się wyrobiliśmy;)

W piątek miałyśmy sabat, kilka dziewczyn z liceum udało się skrzyknąć. Przy pysznym jedzeniu (indyjska knajpka.. chlebek.. nie wiem jak się nazywa, skubany, urywany palcami..ale zarąbistyyyy) No i przybyła jednak koleżanka, której nie widziałam od matury chyba, czyli...eeee... no ćwierć wieku???? NO i wiecie co..  Ona śmiała się nie zestarzeć, nie zbrzydła, a wręcz wypiękniała.. czy to nie bezczelność???! ;)) No ale w końcu... czyż my wszystkie nie jesteśmy piękniejsze niż wtedy? Nawet ze mną, wyjątkiem  potwierdzającym regułę ;P

Nic.... kończę, bo te wyczekiwane, acz złośliwe pyry chyba się przypalają... Noszsz to przez te poprawianie literek...

ech.... Gdzie jest moja wewnętrzna Pollyanna??





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Błękitny poniedziałek - Blue Monday

Tylko dla dorosłych. Potrzebuję porady od mężczyzn i odpowiedzi kobiet czy to prawda?

Po raz 356-ty...